sobota, 2 grudnia 2023
WIersze
EALING
Gdybym tylko wiedziała
Że tamta wizyta w sklepie na obrzeżach Londynu
Będzie tak ważnym miejscem powrotów mej pamięci
Zrobiłabym coś bardziej uroczystego.
Może zapamiętałabym lepiej twarz sprzedawcy. I rozmowę z nim
Rozejrzałabym się, by zrobić pamięciową fotografię szerszego planu,
Okoliczności. Przypadkowej przechodźczyni, z szansą na uwiecznienie.
A tak, to jedynie weszłam i stanęłam, przy gablocie
Całą uwagę koncentrując na odcieniach matowego różu do policzków
Otoczona kobietami z przed, teraz i po. Moimi kształcicielkami czy formówczyniami
Co zapamiętają moje dzieci?
Jaki sklep duszny czy las niepozorny
Staną się centrum świata i błagania o powrót.
O minutę w bezczasie.
MUSIAŁAM KIEDYŚ TO POCZUĆ
Chcę opisać muśnięcie wiatru.
Nie dla pisarskiej wprawki czy innego ćwiczenia.
Zadanie jest o wiele poważniejsze.
Celem jest uchwycenie klimatu mojego dawnego trwania.
Mam, czuję, jest znowu przy policzku i w jednym uchu nawet dźwięk ówczesny
To chyba wiosna, z zapowiedzią nieprzyzwoicie długiego ciepłego czasu.
A jednak nie wiecznego
Już go nie ma
Już nie umiem o nim opowiadać
Nikt nie chce tej opowieści
Warszawa, grudzień 2022
Z Iwą o czasie
Chcę czy muszę
Monika, 35 lat, wykładowczyni; obecnie na urlopie wychowawczym, podczas którego zajmuje się dwójką dzieci i pisze pracę doktorską, mieszka w Warszawie
Co robiłaś w ostatni weekend?
Czy możesz zrobić pauzę, bo muszę sobie przypomnieć (śmiech)?... Byłam z mężem na warsztatach psychologicznych poświęconych tematom wychowawczym, byłam także na trzech imprezach i w restauracji.
W ten weekend wyjątkowo nic nie było związane z moją pracą.
Czyli z reguły w weekendy pracujesz?
Tak, sobota to mój dzień pracy. I generalnie mam takie założenie, że cały mój czas sobotni, który nie jest przeznaczony na jedzenie i moje czynności higieniczne, to czas mojej pracy, a Michał zajmuje się dziećmi i domem.
Poza tym codziennie od godz. 20.00 pracuję, przynajmniej takie jest założenie teoretyczne.
Czyli w czasie, kiedy zasadniczo marzę o tym, żeby już odpoczywać, idę do pracy.
Czy w takim razie odbierasz sobie to „wolne” w inny dzień tygodnia, aby odpocząć?
Od kiedy przeszłam na urlopy macierzyńskie i wychowawcze, które przypadły niemalże bezpośrednio po sobie, niedziele są dla mnie czasem odpoczynku – po prostu sobotę i niedzielę mam w niedzielę.
A patrząc na to, jak spędzasz czas, ile jest w tym „chcę”, a ile „muszę”?
Większość – na pewno „chcę”. A „muszę” ...? Muszę zjeść, muszę nakarmić dzieci, muszę zająć się dziećmi w łazience, a cała reszta to moje wybory. Bo np. mogłabym kupować tak gotowe jedzenie, aby nie zajmować się kuchnią, ale chcę się nią zajmować i sama gotować, bo jest to dla mnie ważne, żebym wiedziała, co jem i co je moja rodzina. Podobnie z doktoratem, który czasem jest dla mnie dużym obciążeniem, ale jest też dużą radością. I niby nie jest to czas wolny, ale jednak zasiadając nad doktoratem nie mam poczucia zakucia w kajdany.
A czy do „chcę”, które ma miejsce w czasie wolnym, zakrada się jakieś „muszę”? Np. odwiedzić przyjaciół, których dawno nie widziałam, ale tak naprawdę nie mam na to ochoty, obejrzeć ten film, bo wypada, bo wszyscy o nim mówią?
Nie, raczej dawno temu uporałam się z takimi rzeczami. Muszę się bardzo zastanowić, bo tak naprawdę jest to bardzo głębokie pytanie. Jeśli nie widzę w czymś sensu, to nie jestem w stanie tego zrobić, a sens widzę wtedy, gdy jest to dobre dla mnie albo dla dzieci. Jeśli wiem, że ktoś obejrzał ten film, to samo w sobie nie niesie mi żadnych korzyści.
A propos imprez – w sobotę byliśmy akurat na urodzinach wujka mojego męża. Poszłam tam dlatego, ponieważ było to ważne dla Michała, na pewno ważniejsze niż dla mnie. Sama tego wujka na pewno nigdy bym nie odwiedziła.
Z kolei w niedzielę byliśmy na imprezie dziecięcej. Musiałam tam pójść jako opiekunka dziecięca, bo nie puszczę córki samej na imprezę w innej dzielnicy. Uczciwie mówiąc, było to trochę z musu. Ale uważam, że podobnie jak ja, czy Michał mamy prawo spotkać się z kimś dla nas ważnym, ona też ma takie prawo i dlatego ją tam zawiozłam.
Ale zasadniczo powiedziałabym, że już dawno skończyłam ze znajomościami, które wydawały mi się korzystne, ale nie dawały mi przyjemności spotkania z człowiekiem.
A czy czasami leniuchujesz?
Przeżywam teraz specyficzny czas, związany z karmieniem dziecka. Czasem podczas karmienia biorę do ręki książkę, a czasem nie, ale nigdy nie jest to książka naukowa – a mogłaby być. Więc jest to rodzaj decyzji o zupełnym odpoczynku.
Myślę też, że mogłabym wiele czynności wykonywać szybciej, żyć jakoś perfekcyjnie, ale tego nie chcę i wiem, że na te różne czynności składa się dużo czasu, który nazwałabym „czasem niskiej jakości”. Bo to ani nie jest leniuchowanie, ani praca, lecz przechodzenie z jednej czynności do drugiej, typu powolne rozładowywanie zmywarki. Zajmuje mi to np. pół godziny, bo w międzyczasie zaczynam się wygłupiać z synem, przy okazji coś nam się wyleje, trzeba to wytrzeć... To coś trzeciego, innego niż efektywna praca i lenistwo. Czas pomiędzy.
Czy popadasz czasami w bezczynność? Przy czym czytanie książek podczas karmienia określiłabym zdecydowanie jako czynność.
Chyba nigdy tak nie mam, bo jeśli czegoś nie robię fizycznie to zajmuję się myślami. Stany Stan, w których którym nawet bym nie myślała, chyba by mnie zaniepokoiły zaniepokoił.
Dlaczego?
Bo ten moment, kiedy nic nie robię w sensie manualnym lub kiedy nie czytam, lecz zajmuję się moimi myślami, to możliwość wejścia do mojego świata. Gdybym tego nie robiła, miałabym poczucie marnowanej szansy pobycia samej ze sobą.
Czyli jest w tym też aspekt produktywności?
No chyba nie. To jest czas bezproduktywny. Chyba że myślę o naszym mieszkaniu – jak je urządzić, żeby się zmieścić w cztery osoby – to jest rodzaj produktu. Ale często myślę np. o kształcie chmury, a to produktywne chyba nie jest, bo żaden wiersz potem z tego nie powstanie (śmiech).
Rozglądając się dookoła siebie, jak oceniłabyś tempo życia?
Paradoksalnie, wbrew temu, co słyszę z mediów, ja widzę, że ludzie żyją w takim tempie, w jakim dają radę żyć. To nie jest ponad ich siły. Co ciekawe, każdy ma inny zegar w sobie. Jeden skarży się, że ma tak dużo rzeczy do zrobienia, a potem okazuje się, że w perspektywie innej osoby, to nic, bo to pójście na pocztę jednego dnia i koniec. Ale jeśli Jeśli to oceniać moimi kategoriami, to ja nie mam takiego wrażenia, żeby jakieś szaleństwo się wokół mnie dokonywało. Po prostu wydaje mi się, że ludzie dość dobrze radzą sobie z utrzymywaniem równowagi między tym, co muszą – ta dychotomia chyba rzeczywiście istnieje – a tym, co chcą. Myślę, że nawet więcej robią tego, co „chcą”. Może tutaj płeć odgrywa pewną rolę, bo kobiety zdecydowanie więcej robią tego, co muszą.
Rozmawiałam ostatnio z dziewczyną, która ma czwórkę dzieci. Sam fakt, że ona z tym wszystkim sama daje radę, powalił mnie na łopatki. Odprowadza i przyprowadza dzieci, bo mąż jest od 8 do 8 w pracy. I po pierwsze wyobraź sobie, że na spotkanie przyszła z pomalowanymi paznokciami, a po drugie powiedziała mi, że wszystko prasuje. Wstaje o godzinie 5 rano. Ona w swoim pojęciu musi to zrobić, a ja nie miałam żelazka w ręce chyba od sześciu lat. Ale właśnie pojawia się pytanie – czy ona to wszystko musi? Pewnie kładąc się wieczorem spać, myśli sobie: „Ile ja mam jutro do zrobienia! Taka sterta do wyprasowania!” (śmiech).
A czy mimo tego, co mówisz o zdolności ludzi do zachowania równowagi w tym, co robią, zmieniłabyś coś pod względem czasu, form jego zarządzania i spędzania?
Owszem, chciałabym, aby na świecie było mniej czasu na pracę zawodową. Jakąś godzinę dziennie mniej.
Postulat 35 godzinnego tygodnia pracy?
Tak, to, z czego niektórzy w Europie się wycofują (śmiech). Ale uważam, że tak dużo czasu zajmuje ludziom nie tylko sama praca, lecz także czynności z nią powiązane, tj. dojazd do niej, przygotowanie się do pracy (ciuchy, pralnie) itd. Może to wynika po części z ludzkiego zmęczenia, że to, co robią, postanawiają robić byle jak. Ale myślę, że gdyby byli mniej zmęczeni, mieli by w sobie więcej potrzeby zmieniania czegoś, uczenia się czegoś. Mnie się to dobrze kojarzy. Uczenie się jest dla mnie synonimem czegoś bardzo przyjemnego.
Rozmowę prowadziła Iwona Domachowska
List do Izy
hej Izuś, moja kochana siostrzenico,
piszę do Ciebie, bo chciałam się z Tobą umówić na rozmowę. Pamiętasz może, że po rozmowie na balkonie u nas powiedziałyśmy sobie, że może warto pogadać. Rok akademicki się zaczął, mocno mi dał się we znaki, więc poodkładałam wszystkie sprawy, ale teraz myślę, że może mogłybyśmy do tego wrócić.
Ja bym w każdym razie chciała i jestem ciekawa Twojego zdania. Co o tym myślisz?
Zanim jednak przejdziemy do może tych tematów (jeśli zechcesz porozmawaić), chcę Ci napisać coś, co może być mi trudno powiedzieć, bo może brzmi nieco w nadęty sposób:
jesteś dla mnie ważną osobą,
kocham Cię bardzo
i chcę Ci życzyć, żeby Ci się wszystko pomyślnie w życiu układało.
Znam Cię od 4 albo 5 dnia Twojego życia i od tamtego dnia około 2 razy w tygodniu (tak średnio) modlę się za Ciebie, jako za córkę mojej kochanej siostry i moją córkę chrzestną. Piszę tu to nie po to, żeby podkreślać, że jesteś otoczona Bożą opieką (bo możesz mieć na to odmienny pogląd, co rozumiem) lub że "tyle" robię (bo to wcale nie tak wiele). Chodzi mi tu o to, że bardzo często w myślach chcę dla Ciebie dobrze. To jest dla mnie istotą tej kwestii modlitwy.
A piszę o tym dlatego, bo widzę, że często się spieramy, mamy inne zdanie w różnych sprawach i może mogłaś odnieść wrażenie, że jestem jakoś przeciwko Tobie. Wiem, że mam taką cechę, że na trudne relacje reaguję takim "usztywnieniem", nie mam wtedy swobody, umiejętności jakiegoś z humorem rozładowania napięcia.
Nie będę ukrywać, że w wielu sprawach mam inne zdanie od Twojego. Ale to kompletnie nie zmienia mojej życzliwości, którą mam w głębi serca do Ciebie. Lubię z Tobą spędzać czas (pamiętasz, że chciałam żebyś sprzyjechała do nas do Klasztorka w sierpniu? wiem, za późno zaproponowałam. Chodzi mi o to,że gdybyśmy WSZYSCY rodzinnie tego nie chcieli, w tym ja, to byśmy Cię nie zapraszali).
Przykro mi że nie umiem okazać tak jak bym tego chciała tego, że jestem Ci życzliwa, że Cię zwyczajnie lubię. Dawniej to było takie proste. Mogłam Cię zabrać na jakąś wyprawę, spacer, zakupy, wspólne kino. Mam piękne wspomnienia (bardzo, bardzo wiele) - moją gigantyczną przyjemność spędzania czasu z Tobą i Twoją wielką sympatię dla mnie. Nie wiem jak Ty to wspominasz, pewnie były też momenty trudne (pamiętam 3 takie: w Tunezji, na nartach i jak okazało się, że basen na ktory idziemy, jest zamknięty). Mam wyrzuty sumienia, że w tamtych sytuacjach nie dałam Ci wsparcia. Przepraszam.
Może jeszcze napiszę, że wiem, że po urodzeniu się moich dzieci, przestałam się angażować w czas spędzany z Wami. Żałuję tego, nie umiałam jakoś sensownie podzielić mojego czasu. Ale dziś, gdybym mogła zmienić przeszłość, to bym inaczej to zorganizowała.
Dlatego ilekroć Ty masz pomysł na spędzenie czasu z moimi dziećmi, to bardzo Ci jestem wdzięczna.
JEszcze słowo o Piotrku: kocham go i jednocześnie jestem autentycznie przestraszona, że on właściwie w 100% zależy od innych, od pieniędzy Waszej mamy czy dziadków. Może jestem pesymistką, natomiast uważam, że trwanie w tym stanie nie jest dla niego dobre, pod żadnym względem. Nie wierzę że zostanie milionerem i z bólem myślę o momencie, w którym do niego dotrze, że nim nie będzie. I trochę się niecierpliwię, że mijają lata, kiedy jeszcze można coś zrobić. Ja na studiach miałam bardzo dużo o nieprzyzstosowaniu społecznym (odmiennym patrzeniu na rzeczywistość - z powodu np zaburzeń, chorób, przykrych doświadczeń), i ludziach którzy stali się bezdomni, bezrobotni. Zawsze w ich biografiach była jakaś luka - że nikt ich nie wsparł w usamodzielnieniu się. I tak widzę teraz sytuację Piotra - że my (rodzina) lękamy się dać mu do zrozumienia, że czas na puszczenie ręki mamy... ale że nadal bedziemy blisko i chętni pomóc (ale nie wyręczyć). Za parę lat nie będzie już okoliczności na takie bezpieczne lądowanie.
To tak.
Chciałam zwęźlej, ale wyszło inaczej.
Jeszcze raz: kocham Cię, chcę mieć z Tobą fajną relację, wierzę, że to możliwe. Wiem też, że może zawsze będzie tak, żę będziemy się spierać, ale mi to nie zmienia tego, co najważniejsze.
A teraz uściski, powodzenia z ważnymi dla Ciebie rzeczami
Mo
List w obronie Teo do dyrektora szkoły
Szanowny Panie Dyrektorze,
Piszemy do Pana w związku z lekcjami historii. Nasz syn kilka dni temu powiedział nam o tym, że dwukrotnie był świadkiem sytuacji, w której Pan, prowadząc lekcje w klasie V w odpowiedzi na milczenie klasy, która nie znała odpowiedzi na Pana pytanie, powiedział do dzieci „matoły”. Teo zapewniał, że to był żart z Pana strony. A jednak, z jakiegoś powodu tego samego dnia wieczorem powiedział, że „z niego to taki matoł”.
Przyjmujemy, że to był żart z Pana strony. Dla nas jednak żart specyficzny, bo wyrażający przewagę, jaką Pan ma nad uczniami. Nie jest bowiem do wyobrażenia, nawet w najlepszym żarcie, sytuacja odwrotna.
Nasz syn przechodzi obecnie trudny czas. Z rozmów z rodzicami innych dzieci z jego klasy wiem, że wiele z nich jest w tym momencie w „kruchej” kondycji. Są w wieku, w którym zaczynają w siebie wątpić. Zanim uwierzą, że warto być sobą, muszą przejrzeć się w oczach innych ludzi. Takimi „lustrami” jesteśmy my – rodzice, nauczyciele i inni bliscy.
Żadnemu z tych dzieci nie jest potrzebne, by zastanawiać się, czy w Pana żarcie było jakieś ziarno prawdy czy nie. Jest Pan dla nich ważny, każde słowo z Pana ust, zwłaszcza zawierające ocenę, bardzo wyraźnie słyszą, rozważają i biorą sobie do serca. Bardzo prosimy o wzięcie tego pod uwagę. Lekcje historii są zbyt cenne, żeby kiedyś po latach miało po nich zostać wspomnienie takich słów.
Teo nie wie o tym, że piszemy do Pana ten list.
List po CC
Wzruszyłam się. Po raz pierwszy od 4 miesięcy ktoś przez godzinę się mną zajmował, pytał, słuchał, a co najważniejsze – zależało mu na tym, by mi pomóc. Tym kimś była pani rehabilitantka, do której zapisałam się na tzw. „rehabilitację blizny po cc”. Dobrze, że przyszłam w ogóle (większość kobiet nie wie o istnieniu rehabilitacji po cc). Jeszcze jednak lepiej byłoby, gdybym przyszła, zanim skończy się połóg. Gdybym o pewnych zaleceniach wiedziała wcześniej, to uniknęłabym kilku zdrowotnych konsekwencji.
No i właśnie piszę w sprawie tego „wcześniej”. Jak by to było wspaniale (i ekonomicznie dla ochrony zdrowia – bo profilaktycznie!!), gdyby spotkanie z fizjoterapeutką i otrzymanie od niej 2 kartek A4 (z zaleceniami i ćwiczeniami do domu) dostać jeszcze na oddziale położniczym. Dla wielu dziewczyn po cesarce oznaczałoby to, że po raz pierwszy usłyszałyby, że z blizną i mięśniami brzucha powinno się coś specjalnego robić po ciąży. Mam 40 lat a dopiero teraz dowiedziałam się, że blizna nie tylko jest kwestią estetyczną – o nią trzeba zadbać, bo jeśli nie, to za 20 i więcej lat mogę mieć poważne problemy z kręgosłupem (mięśnie, których pracę nieco zmieniła ciąża i cięcie cesarskie, stanowią pancerz wzmacniający, trzymający kręgosłup), poważniejsze niż tylko wynikające z wieku i 3 ciąż problemy z nietrzymaniem moczu i również bardziej prawdopodobne staje się tzw. wypadanie narządów. Nie wiedziałam też, że nie wolno mi teraz robić tzw. „brzuszków” - akurat w moim przypadku, gdzie nastąpiło rozejście się kresy białej (od dwóch dni już wiem, gdzie ją mam), za powrót do figury wezmę się, jak uporam się z kresą, bo inaczej bardziej bym sobie zaszkodziła, niż pomogła. A przewijanie dziecka tylko w pionie, żadnego pochylania się nad małym, by narządy w brzuchu nie napierały na ścianę brzucha!
Trafiłam na przemiłą panią rehabilitantkę i wyobrażam sobie, że gdyby taki ktoś pracował na oddziale położniczym i miał zadanie poinformować, poinstruować (warunki idealne – każda pacjentka dysponuje swoim łóżkiem) i w efekcie wyedukować, to wynikałyby z tego tylko korzyści:
– wsparcie dla kobiety po ciężkiej operacji (komunikat: nie jesteś sama w staraniach o powrót do formy to od razu profilaktyka depresji poporodowej)
– profilaktyka, czyli zmniejszenie kosztów w przyszłości ponoszonych przez ochronę zdrowia na operacje uroginekologiczne (jeśli dla kogoś z MZ jest to w ogóle argument)
– zachęta dla kobiet po cc do dalszych konsultacji rehabilitacyjnych.
Mogłoby to też inaczej wyglądać – np. w formie 2-3 spotkań z rehabilitantką podczas pierwszych miesięcy po porodzie, realizowanych w poradni ginekologicznej – mam oczywiście na myśli publiczną ochronę zdrowia.
Ale dopóki MZ nie uzna tego rodzaju profilaktyki za godną refundacji, mam pewien pomysł, bo głęboko wierzę, że wszystko, co dobre w społeczeństwie, zaczyna się oddolnie: jeśli chcecie uczcić znaną Wam dziewczynę, która niedawno rodziła lub wiecie, że będzie rodzić (zwłaszcza przez cc), zrzućcie się rodzinnie i wśród przyjaciół na pakiet kilku wizyt u fizjoterapeutki, która zajmuje się rehabilitacją poporodową. Zapewniam Was, że dawno nie miałam poczucia tak sensownie wydanych pieniędzy.
Listy do Iwy, do Bad Bevensen
8.07.2015
hej Iwo
to gratulacje, że finalizujecie przeprowadzkę.
My zaś - wreszcie - w pn podpiszemy ostateczną umowę. Zamieszkamy na Rudnickiego 10a.
75m, 4 pokoje, 2 komórki lokatorskie, długaśny balkon, kilka okien niestety wychodzi na sąsiedni bardzo bliski blok, winda, garaż (od września, bo na razie właściciele szukają dokumentu prawa własności - że odziedziczyli nie tylko mieszkanie ale też miejsce na parkingu podziemnym).
Cena dla nas b dobra, jak za mieszkanie 60 - 65 metrowe.
Nie znam żadnych super domków - jedynie napiszę, że byliśmy zadowoleni z domków w Łebie (Gród Księcia), bo nieco na uboczu od tłumów i fajnie dla dzieci, nowe.
Wróciliśmy właśnie z Małego Cichego i tam nam się spodobało.
Pozdrawiam serdecznie
Mo
PS Iwo, pls pisz na gmail, tlen niedługo usuwam lub pozostawię na spam
14.07.2015
hej
nasz dom jest w drugim rzędzie budynków, nie jest przy ulicy, dlatego ma "a" przy numerze.
na dojazd do szkoły - jakieś 15 minut. ale po drodze jest przedszkole Teo więc sie wszystko wydłuzy :)
dzięki, że pamiętasz o filmach
co do tej koleżanki i tematu mieszkanie-sztuka, to pamiętam jak opowiadałas o róznych artykułach (np z Wysokich) właśnie w tym temacie. Tak strzeliłam na wszelki wypadek, bo może np gdzieś to sobie zapisałaś albo zapamiętałaś.
CO do przeprowadzki:
dzis spotykamy się z malarzem pokojowym - ustalimy co jest do pomalowania
malowanie przez najbliższe 10 dni
30 lipca przeprowadzka
bo od sierpnia już nie płacimy za mieszkanie w Ursusie
niezły grafik ;D. W dodatku ja teraz pracuję 9-17 a czasami dłużej, Michał też bo w Kancelarii jakieś szaleństwo kończenia różnych działań, projektów, nie chca puszczac na urlop. pakowanie więc zostaje na długie nocne godziny ;p
co do naszego wyjazdu - albo jakieś morze na tydzień, albo Bory tucholskie - obie opcje pod namiotem - remont i kupno mieszkania nas wypłuczą z kasy.
Kiedy Wy będziecie w Pl i gdzie?
Mo
PS. Uściski!
15.11.2015
Kochani,
Mój tata jest właśnie diagnozowany pod kątem nowotworu, a właściwie już wstępna diagnoza mówi, że jest poważnie (język, węzły chłonne). Nie wiem jak będą wyglądać najbliższe tygodnie, miesiące, i dlatego muszę niestety zrezygnować z mojej wcześniejszej deklaracji zaproszenia Was w okolicy Świąt do nas do domu.
Wspólny Sylwester na pewno jeśli o nas chodzi nie wchodzi w rachubę - będziemy z moją rodziną.
Bardzo bardzo Was pozdrawiam i żałuję.
Mo
17.11.2015
Kochana, dzięki bardzo. Zobaczymy jak będzie. Ja też chciałabym Was/Ciebie zobaczyć, chcę jednak dac pierwszeństwo sprawom rodziców, moja mama też może potrzebować pomocy przy - no właśnie - nawet nie wiem przy czym - tata w szpitalu?, tata w domu? tata w trakcie chemii albo radioterapii? dowożenie? może byc dużo różnych spraw....
uściski
Mo
7.12.2015
Iwo, dzięki. Mój tata dzielnie trwa w szpitalu, gdzie dochodzi do siebie po kilkunastogodzinnej operacji. Trudno powiedzieć jak właściwie jest: podczas operacji okazało się, że nowotwór jest większy niż wynikało to z tomografii, usg i rezonansu. Wycięto więc b. dużo, co dziś oznacza dla taty więcej niż dyskomfort. Nie je samodzielnie i nie mówi. Nie przełyka. Właśnie jestem w trakcie kupowania ssaka, który przez tracheotomię będzie to robił za niego w domu. Diagnoza, że jest to nowotwór G3, czyli najbardziej agresywny jest podtrzymana, ale nie wiadomo co to oznacza dla taty - każdy ma swoją osobniczą odporność. Z jednej więc strony jest spory niepokój, z drugiej cieszymy się drobnymi rzeczami, że np. wydaje gardłowe dźwięki. Jest też niepokój o zaksztuszenie - jak sobie poradzi z tym sama mama itp, jak tata już będzie w domu. Jak tata zniesie 6 tygodni codziennej radioterapii. Trudno patrzeć na duży ból i nic nie móc zrobić. Wszystko to nie dodaje spokoju w sercu.
Nie wiem jak bedzie wyglądał tydzien przed Świętami. Codziennie gotujemy i miksujemy pożywienie dla taty, zawozimy, wymieniamy się w tym z mamą. Do szpitala czasem jedziemy półtorej godziny w jedną stronę - na Mokotów...
ale bądźmy dobrej myśli.
PRzedszkole - moim zdaniem liczy się tylko to, jak czuje się Igi. Jeśli coś go tam ciągnie, to jest ok, nawet jeśli bywają kryzysy.
np. U Teo jest jedna pani, która mnie się nie podoba, bo za głośno mówi, ale Teo ma z nią b.fajny kontakt. i to jest dla mnie papierek lakmusowy.
Ściskamy Was, jeśli byśmy się spotykali, to też możemy w większym składzie, nie jesteśmy w jakimś minorowym nastroju - to raczej chodzi o czas, który być może będzie trudno wykroić.
Mo
27.01.2016
Iwo,
dzięki za ciekawe wieści. Superwizja - ale się cieszę! ja mam głęboko ukryte, czekajace na lepszy moment marzenie zawodowe, żeby rozpropagować superwizję dla nauczycieli wśrod poslkich szkół. Znam jedno przedszkole prywatne, gdzie coś takeigo się odbywa. I ma świetne konsekwencje. Wierzę, że byłoby to dobre z wielu, wielu względów - zapobieganie wypaleniu zawodowemu, więcej poczucia bezpieczenstwa dla dzieci, same plusy, prócz kosztów finansowych (które oczywiście byłyby opłacalne, choć niełatwo będzie to udowodnić).
Teatr - obecnie jestem w takiej sytuacji, że nigdzie nie bywam, jedynie czasem kradniemy z Michem parę chwil przy filmie w necie. Obszar zadbania o siebie, o moją frajdę wymaga chyba jakiegoś wielkiego remanentu.
Mój tata - wczoraj zaczął radio- i chemioterapię. Z obawą patrzę jaki już teraz jest zmęczony i zniechęcony, a co dobpiero jak zaczną się skutki uboczne. I mama, która zupełnie o sobie nie pamięta. Trochę tak się wszyscy zachowujemy, jakby w obliczu takiej choroby nie wypadało sobie jakoś pomóc, dogodzić. Mama nie idzie do lekarza z chrypką, bo jakie to ma znaczenie przy takim okaleczeniu, jakiego doświadczył tata. Moja siostra tłumaczy się, że poszła na spotkanie z dawną swoją klasą. Akurat jak dostałam od Ciebie maila, to pomyślałam, że chyba coraz mniej mam sił na to jeżdźenie z Idką do pani terapeutki. Ale ponieważ jestem wytrzymała, to pewnie jeszcze długo dam radę, choć poczucie, że jest trudno, będzie uparcie towarzyszyć. Ależ Ci się wyżaliłam.
A już bardziej optymistycznie: mamy w szkole 3 sprzymierzeńczynie w sprawie "budzącej się szkoły". to mamy dzieci ze szkoły, naprawdę są chętne, zainteresowane i czytają o tych kwestiach. Liczę, że coś razem zrobimy.
Uściski i życzenia, aby owoce superwizji trwały w Tobie jak najdłużej
Pozdrowienia dla chłopaków
Mo
3.04.2016
hej,
tak, nasz remont trwał 8 dni tuż po kupnie mieszkania. Bardzo polecamy pana, który to robił - razem ze swoimi dwoma synami. Ale łazienki nam ani żadnych sanitarnych rzeczy nie robił - tylko ściana z cegieł i malowanie wszystkich ścian i sufitów, + szlifowanie okien. Jak robi kafle - nie mam pojęcia. Ale b.uczciwy, z wyższym wykształceniem (!), sympatyczny i pomocny (zwracał nam uwagę na rzeczy, które nam by umknęły a były ważne).
Napisz pls do Micha w tej sprawie, teraz nie mogę go zapytać o namiary, a w najbliższych dniach wyjeżdżam, podejrzewam, że by mi umknęło.
4.04.2016
hej Iwo,
dzięki. Teraz dostałam, wcześniej - nie.
Mój tata - bardzo słaby, pół człowieka, zniechęcony, unika kontaktu, a może po prostu chce cały czas odpoczywać. Nie wykonuje poleceń lekarzy, żeby ćwiczyć język, uczyć się połykania, cały czas więc ma dziurkę tracheostomijną i PEG - do karmienia przez żołądek z ominięciem przełyku. Trudne jest przyjąć to. Że nie bierze się za bary z tą chorobą. Nauka uszanowania takiej decyzji. Choć trzeba być czujnym, by nie przeoczyć jakiegoś zadania, które w tym wszystkim być może jest dla nas/mnie - np. poprzez jakiś rodzaj wsparcia, bycia obok, prób dotarcia mimo wszystko...
Hm - z zapaleniem mięśnia sercowego nie ma żartów - przeszłam kiedyś i pozostawiło ślady. Rozumiem, że u Wojtka to jednak był fałszywy alarm?
Pięknie z tą Azją. Liczymy na długą w noc opowieść ze zdjęciami!
Tochman - tu by Mich pewnie wylał z siebie dłuższą opowieść - coś pewnie tymi historiami załatwia, tak sądzę, na tyle, ile go znam. Wychował się na Krall -może nie ma wyjścia? A może widzi w tym jakąś niszę w takim tańszym znaczeniu?
Uściski mocne
Mo
12.04.2016
hej
bardzo bym chciała. Ale chyba nie będę ryzykować. Mój tata słabnie z tygodnia na tydzień. nie wiemy czy to z powodu choroby, leków otumaniających czy złego odżywienia.
w ogóle to super pomysł. ostatnio pomyślałam, że chętnie założyłabym coś/fundację zajmującą się takim antykonsumpcjonistycznym stylem i pracą z dziećmi od przedszkola w tym temacie. Nie ma na co czekać, internet zasysa...
Uściski i dzięki
Mo
13.04.2016
rzeczywiście, nie bardzo planujemy cokolwiek. Tata w kiepskiej formie, ale mama też podupada na zdrowiu - psychicznie. Dużo mówi o śmierci i swoim przemęczeniu ciągłą opieką nad tatą.
Tak więc do niczego się nie włączam. A wakacje - zdecydujemy pewnie w ostatniej chwili i - jeśli się uda - to może pomagając moim rodzicom gdzieś się ruszyć na parę dni.
Mo
19.05.2016
hej
dzięki, zerknę na raport, nie mam go.
Ja się wyżywam roślinnie na balkonie i na działce rodziców (koło Chomiczówki), na którą oni teraz nie zaglądają.
Żyjemy w dużym tempie - nie wiem czemu, bo przecież nie pracujemy w korporacjach, dzieci nie chodzą na żadne dodatkowe zajęcia po lekcjach (gdzie trzeba by je wozić). Ale właśnie ten balkon jest moim wielkim odpoczynkiem. Zjadamy wyhodowane z nasion koperki, pietruszkę, rukolę, szpinak. Są też wielkie nadzieje na przyszłość: krzaczki borówki, róży, hortensji i moich ukochanych piwonii. Powoli wychodzą kwiaty, mam plan położenia zielonej wykładziny - takiej jak na grochowskim balkonie mieliśmy... zachwycam się serią The secret history of the British garden (na razie 2 odcinki na YT ;) /uwielbiam takie połączenie architektury, proksemiki, no i zieleni.
Mam też trochę problemów zdrowotnych, które okazały się być błogosławieństwem. Otóź kiepskie wyniki cukru we krwi zaprowadziły mnie do diabetologa, który orzekł, że mam hipoglikemię - należy wykluczyć cukry proste, węglowodany proste i dobrze i często jeść (do tej pory jadłam byle jak, zazwyczaj byłam po prostu głodna) - żegnajcie wszystkie łatwe przyjemności. Jestem od 5 dni na tej diecie i jest wreszcie lepiej - dużo mniejsze zmęczenie, mniejsze nerwy, znowu zaczynam być nocnym markiem, choć przez ostatnie 6 lat oczy mi się kleiły o 21. Wiem, że to może za wcześnie na wnioski, może to przypadek, ale mam nadzieję, że złapałam przyczynę i relatywnie prosty sposób na lepszą jakość życia.
U mojego taty stan stabilny.
W pracy zajęłam się - nie pamiętam czy pisałam - formative assessment - ocenianiem kształtujacym. Niezwykle ciekawa sprawa. Warto by się dowiedzieć jak się na to zapatrują nauczyciele w Niemczech. Literatura anlojęzyczna jest bardzo bogata, polska - głównie metodyczna, badań b. niewiele. STaram się o grant na to.
To tyle u nas. Wasz ogródek jest przy domu? Jak Igi w przedszkolu?
Jak WAsze plany odwiedzin w WArszawie?
ściskamy Was
Mo
22.06.2016 [w mailu są też dwa załączniki -fajny teledysk]
od Iwy:
w załączniku przesłam Ci zestawienie filmów, które dotyczą tematu uchodźców i które w ostatnim czasie powstały w DE. Sam fakt, że jest to jedynie wybór, a jest ich sporo, sam pozytywny wydźwięk niektórych tytułów oraz podział na widzów - dzieci, młodzież, dorosłych - jest dla mnie imponujący i odzwierciedla nastawienie środowisk pozarządowych, artystycznych, aktywistów itp.
Pierwszy z wymienionych filmów to ten, o którym Wam wspominałam. Nawiążę kontakt z firmą producencką ad tłumaczenia/ dystrybucji w Polsce i dam znać. Możesz mi napisać jeszcze, z kim rozmawiałabyś na ten temat? Z siostrą Michała - dobrze pamiętam? I gdzie ona pracuje?
A to link do wydanego przez TV publiczną w DE teledysku karykaturzysty, o którym rozmawialiśmy w ndz. Moim zdaniem pododbny tekst w wydaniu TVP jest niewyobrażalny. Tekst jest po angielsku:
https://www.youtube.com/watch?v=HMQkV5cTuoY
26.05.2017
hej Iwo,
ależ dawno do Ciebie nie pisałam. PRzez ostatnie miesiące byłam kompletnie wyłączona z życia. Wiem, że Michał mówił Wojtkowi o mojej trzeciej ciąży - ciąża trwa i ma się zakończyć we wrześniu (termin porodu dokładnie wypada w urodziny Idy. Mam nadzieję jednak, że każde z dzieci będzie miało swoją własną, niedzieloną z rodzeństwem datę) ;)
Wreszcie czuję się dobrze, ale od drugiego do piątego miesiąca czułam się fatalnie, właściwie przeleżałam cały ten czas, zwlekając się tylko co drugi dzień do pracy - nudności potężne i słabość całego ciała na skalę wcześniej przeze mnie niedoświadczaną. Nie weszłam do kuchni chyba przez kilka tygodni, Michał dzielnie gotował, wyprawiał do szkoły, pamiętał o sprawach dzieci (normalnie to ja mam w głowie kalendarz) i jak tylko jęknęłam, że jestem głodna, to wyczarowywał szybkie kanapeczki.
Teraz czuję się naprawdę dobrze i pełna energii, jednak ciąża została zakwalifikowana jako patologiczna, ze względu na różne moje schorzenia (HAshimoto, hipoglikemia i coś tam z sercem, a przede wszystkim zagrożenie przedwczesnym porodem w poprzedniej ciąży). Tak więc zamiast wygodnego chodzenia na wizyty do osiedlowego lekarza, na co miałam nadzieję, muszę prowadzić ciążę w szpitalu bielańskim, w poradni patologii ciąży (umówiona wizyta na 9 rano ostatnio odbyła się przed 14 - trzeba więc rezerwować ponad pół dnia na 15 minut rozmowy z lekarzem + posiłki na czekanie, cholercia).
Dziecko rozwija się prawidłowo, jednak zmartwił mnie fakt, że na ostatnim USG wyszły jakieś nieprawidłowości w przepływach tętnic macicznych. Na razie to nie ma żadnego wpływu na dziecko (na mnie tym bardziej), ale trzeba to mocno monitorować - USG co 2 tygodnie lub częściej, 4x/dzień muszę mierzyć ciśnienie. Takie nieprawidłowe przepływy są obok wad genetycznych najczęśtszą przyczyną niedotlenienia i hipotrofii u dziecka. MAm nadzieję, że u nas tak nie będzie, choć poza przyspieszeniem porodu (czasem nawet o 2 miesiące) nic na te przypływy nie można poradzić :/
Poza tym naprawdę przeżywamy teraz dobry, spokojny czas, bez większego planowania. Za tydzień mamy komunię Idy - u nas w domu będzie 30 osób, ale powiem Ci szczerze, że niespecjalnie się przygotowujemy. Powoli testujemy różne typy kopytek, bo to ulubiona potrawa Idy - i to na razie tyle :p
NAsze wakacje są ciągle pod znakiem zapytania - miałam straszną ochotę na Tatry, ale muszę unikać długich jazd i zmian ciśnienia, więc pewnie zostanie nam Klasztorek, czyli domek nad jeziorem koło Kwidzyna, dokąd jeździmy co roku. DZieci uwielbiają to miejsce, ja też tam odpoczywam. Może wydelegujemy nad morze pod namiot nasze dzieci z tatą Michała na tydzień lub dwa. Bardzo mi zależy, żeby Idka i Teo mieli długi czas poza Warszawą, nawet jeśli ja będę musiała tu spędzić większość lata ze względu na te częstsze USG.
A jak Wy się macie? Co u Was? Napisz choćby krótko.
Pozdrawiam Cię serdecznie i powoli wracam do moich licencjuszek (po raz pierwszy będę mieć dyplomantki, które będą bronić prac licencjackich - sprawdzam na lewo i prawo te ich prace, taka tym jestem przejęta, chyba bardziej niż przy własnej magisterce ;)
Monika
Do Ewy i Grzegorza:
7.04.2019
Kochani E&G,
Co u Was, czy nadal jesteście oboje w Australii? A może już sytuacja się zmieniła? (nie pa-miętam, kiedy Ewo miałaś wrócić do Polski). I może - jak podpytują dzieci - jesteście obo-je blisko nas, w Warszawie?
My zarobieni po uszy - wróciłam do pracy, na cały etat, co czasem oznacza tak długie przy-gotowania do zajęć, że idę spać na 3-4 godziny. Michał więc ma trochę więcej domowych spraw na głowie niż do tej pory. Dzieci jakoś nam trudno wdrożyć w różne obowiązki (ro-bią to z oporami, wychodzi na to, że sami zrobimy to szybciej, no i się domyślacie, że wy-bieramy szybsze rozwiązanie, czyli, że rodzice mają wszystko na głowie).
W międzyczasie mój tata miał kolejny zabieg (w pełnej narkozie) poszerzania przełyku. Niestety znowu bez większego powodzenia, czyli to o czym marzy (żeby znowu jeść buzią, a nie rurką do żołądka), wciąż na razie nieosiągalne :(((
Zaraz, zaraz, tak dawno do Was nie pisałam, że chyba nie wiecie jak spędziliśmy ferie: otóż byliśmy na nartach! wypad dosłownie na 5 dni, w góry Świętokrzyskie. Było CUDOWNIE, pogoda - błękit nieba, ciepłe słońce, iskrzący się śnieg w dużych ilościach (również duże ilości ludzi), a dzieci zachwyciły się narciarstwem (tzn. bez Wojtka). Najpierw pilnie pod-chodzili pod górkę jodełką, uczyli się upadania, jazdy pługiem. Od drugiego dnia jeździli już na wyciągu. A ostatnie dwa dni zjeżdżali z samej wysokiej góry, bez wahania, z ogniem w oczach. Bardzo się cieszę, że im się to spodobało.
A na jachty wybierają się w ramach corocznego już wyjazdu pt. ojcowie z dziećmi w poło-wie czerwca na Mazury.
Wojtuś dzielnie biega za rodzeństwem, nadal głównie mówi ta, na, ma, to, no, mo i z tego konstruuje różne warianty, czasem coś zrozumiemy, ale nie zawsze ;)
Teo ma niestety problem ze słuchem z powodu nawracającego płynu w uszach. Musimy do niego mówić coraz głośniej.
A Ida - ma coraz więcej sukcesów pływackich - najpierw II miejsce w zawodach w swojej szkółce pływania, a ostatnio IV miejsce w zawodach dzielnicy Bielany (brały udział nawet klasy i szkoły sportowe). Ale najważniejsze jest, że jak płynie, to wygląda jak młody delfi-nek, a plany ma dalekosiężne - chce zostać za parę lat ratowniczką!
28.02.2020
Kochana Iwo,
bardzo mi przykro się zrobiło na wieść o Twoim rowerowym wypadku. PIszesz o wstrząsie mózgu, czy dobrze rozumiem? byłaś w szpitalu? Czy dobrze myślę, że takie momenty to pewnie jedne z trudniejszych, gdy jest się daleko od większości bliskich osób - mam tu na myśli zwykłą organizację życia (i możliwość skorzystania z czyjegoś czasu, gdy pomoc po-trzebna jest natychmiast)?
No a teraz ten szef w Twojej pracy... Może coś pomyliłam, ale wydawało mi się, że wcze-śniej opowiadałaś mi o szefowej - czy zmieniły się władze, czy Ty gdzieś indziej pracujesz? Właśnie kończy się luty - jaki będzie teraz Wasz grafik?
My z Teo przerabiamy teraz mitologię grecką (różne książki i kapitalne słuchowiska G. KAsdepke z K.Tyńcem) i Mary Poppins (po filmie z lat 60.) :) - Basia już u nas dawno umar-ła dla Teosia ;p Ale rośnie już kolejny jej amator, Woj chętnie ogląda Basiowe obrazki, co mnie cieszy, bo nie cierpię większości typowej grafiki w książkach dziecięcych.
Teo w szkole - jego pojawienie się tam u nas w domu przeszło prawie bez echa (nie to co było z Idą) - on tam bywał już jako przedszkolak i dobrze się czuł. Ma sensowną panią wych. która prawie nie daje prac domowych, więc właściwie nie wiemy co dokładnie robi na lekcjach. Cieszymy się, że ma fajnych 2 kumpli, których uwielbia.
Cieszę się, że tak fajnie poszło ze zmniejszeniem karmień Liwii. Czy też tak masz, że jak idziesz gdzieś sama, bez dzieci, to jest Ci tak lekko fizycznie? Ja czuję aż taką sprężystość w stopach i koncentrację na włąsnym ciele. Gdy jestem na spacerze z dziećmi, to czasem zapominam się odpowiednio ubrać i dopiero po 20 minutach orientuję się że marznę... Ni-gdy się chyba tego nie nauczę już - dbania o wszystko naraz, wcale się lepiej nie zorgani-zowałam jako matka, raczej gubię się momentami.
Życzę Wam znalezienia jakiegoś super miejsca, a włąściwie super opiekuna - opiekunki dla Liwii. To na pewno truudne, że z tamtą panią nie wyszło, ale cudowne jest, że byłaś uważ-na na to jak mała się czuje i po prostu zabrałaś ją z nie-bezpiecznego miejsca. Ona sobie tego nigdy pewnie nie uświadomi, ale jak już będzie silną dorosłą kobietą, to m.in. dlatego że tam nie została...
a propos skupienia na jednej klasie społecznej - wczoraj byliśmy w Klubie Komediowym (pl Zbawiciela) na TEstamencie Millenialsa - uśmialiśmy się, ale to niegłupi spektakl, za to bar-dzo celnie opisujący sytuację nieporozumień między pokoleniami x i y (czy jakoś tak - mylę te nazwy generacji) i zagrany z prawdziwą pasją (w duzej części przez amatorów). Dla mnie też ciekawe otwarcie - mam nadzieję - nowego rozdziału w życiu teatralnym - po raz pierwszy byłam w takim miejscu, gdzie wymiana z publicznośią jest tak aż istotna (spek-takl momentami improwizowany "pod dyktando" publiki). Polecam Wam to miejsce. Bole-sne jedynie, że średnia wieku bardzo zbliżona (Czy to już wykluczenie osób starszych? - bo brew tytułowi treści uniwersalne). Na szczęscie nietrudno o bilety (nie to co Kontrabasista ze Stuhrem - byliśmy na tym w styczniu - stałam po wejściówki na 3 h przed otwarciem kas).
uściski Iwonko, czy już wszystko dobrze cieleśnie po tym wypadku?
Mo
sob., 22 lut 2020 o 15:47 Iwona Domachowska napisał(a):
Hej Mo,
dzięki za wieści od Was i też za smsa z drogi powrotnej z nart. U nas nie ma i nie było nawet śladu śniegu...
Trudno mi znaleźć czas i moment na napisanie maila. Mamy bardzo trudny przełom lat 19/20, aż nie wiem od czego zaczynać i trudno mi będzie opisać jakoś składnie całość. Tak w skrócie - jesienią miałam wypadek na rowerze. Już wszystko ok, ale trochę mną to wstrząsnęło (a mózgiem tak do-słownie). Potem zaczęła się faza adaptacji Liwii u opiekunki w tzw. przedszkolu domowym. Kobie-ta fajna, z fajnym, troskliwym podejściem do dzieci. Ale nie dała rady sensownie przyzwyczaić Li-wii do siebie, przejść przez okres adaptacji w możliwie spokojny sposób dla wszystkich - jej samej, Liwii i mnie. Pewnie pracuje lub przyzwyczajona jest do dzieci, które od drugiego dnia są już u niej jak u drugiej mamy, a Liwia do takich nie należy. Widziałam, że dobrze się tam czuje, ale tylko ze mną, momenty rozłąki w ogóle nie były sensownie sterowane przez opiekunkę. No i tuż przed świę-tami zerwaliśmy z nią współpracę, nawet jej na dobre nie rozpoczęwszy. A od stycznia mój powrót do pracy z szalonym, narcystycznym szefem skupionym głównie na sobie i wynikach. Moją propoz-cyję, że do lata (od kiedy to mamy żłobek) będę pracowała popołudniami (po powrocie W do domu, szybka zmiana), przyjął z wielką łaską, ociąganiem się i zezwoleniem na razie do końca lutego. De-adline, który jest biurokratyczny, sztuczny, nie daje mi wystarczająco czasu, a tylko wymusza znale-zienie rozwiązania, które oczywiście tak łatwo znaleźć się nie daje. Godzenie życia rodzinnego z pracą to jeden wielki mit, tak czy inaczej. Ale u mnie w pracy jest jeszcze dodatkowo pod górkę, bo wartością jest praca, a nie dzieci. No zobaczymy, jak to się wszystko potoczy. Mnie na razie kosztu-je to niemalże bezsenne noce i bywają dni na skraju nerwicy. Ale szef od dwóch tygodni jest na miesięcznym urlopie i jest to - jak mawia mój kolega z pracy - najpięknieszy miesiąc w roku. Więc póki co nie myślę o przeszkodach, cieszę się względnym luzem.
A poza tym życie się toczy od weekendu do weekendu. Igor dobrze odnalazł się w szkole (a jak uczeń Teo?), Liwia rośnie i jest mega łobuziarą. Wojtek zaczął chodzić na karatę, aby mieć wspólne hobby z Igorem, ja staram się nie zaniedbywać jogi i roweru. Karmię jeszcze tylko porankami, gdy Liwia wstaje i do mnie z rykiem biegnie. Zaczęłam odstawianie od wieczorów i nocy (już jesienią, za Twoją poradą) i dobrze to poszło. Teraz zostały jeszcze te poranki, nie mam na razie życiowych sił, aby te poranki też już wyłączyć, więc póki co jeszcze w tym trwamy, ale pewnie już nie długo.
Acha, no i znowu intensywnie czytami Basię, Igor bardzo to lubi, Liwia powoli też. Ale poza pro-blematyką genderowo-dot. ról społecznych, o czym rozmawiałyśmy, dostrzegłam także ostatnio, że to książka skupiona mocno na jednej klasie społecznej, wymiany z resztą społ. tam żadnej nie do-świadczysz, nie sądzisz? Pewnie autorka też takie miała/ma życie. Zadowolona, stabilna, bezpieczna finansowo klasa średnia z oczytanymi rodzicami, inteligentnymi dziećmi i wszystkim pod względną kontrolą. Na inne postaci nie ma tam miejsca.
Ok, musze ruszyć po Igora do koleżanki.
Trzymajcie się, ściskam i pozdrawiam!!!
Iwona
Dnia 6 lutego 2020 18:00 Monika Czyżewska napisał(a):
Kochana Iwonko,
jak u Was?
Odstawiłam Wojtka :) dobrze mi z tym, oczywiście jest żal, jakiś sentyment za tymi miłymi chwilami, ale odetchnęłam. Czuję się sprawniej, prężniej. Potorzebowałam już zacząć żyć oddzielnie, najwyraźniej Wojtkowi to też dobrze robi. uwielbia jeździć do dziadków, nawet na 6-7 godzin. Ciesdzę się, bo we wrześniu ruszy do przedszkola... czyli widzę w nim też potrzebę samodzielności.
Pracy masa, ale to teraz tak wygląda chyba na wszystkich uczelniach... piszemy te wnioski rtóżne po nocach, potem z tego wychodzi 1/10... Podobnie z artykułami, badaniami. CO-raz mniej mówi się o jakimś innym sensie niż zdobywanie punktów i podnoszenie statusu uczelni.
Bywam na spotkaniach dotyczących nowych projektów badawczych, gdzie nie pada ani zdanie o tym, że to ciekawe badawczo, poznawczo, a jedynie jaka jest tego wartość po przełożeniu na punkty.
N aszczęście w ludziach to jeszcze tak bardzo nie siedzi i i tak w dużej mierze pracujemy dalej po staremu, czyli dlatego, że temat ważny, choć np. "trudno publikowalny" :)
JEdziemy za kilka dni na narty do Kościeliska :) ciekawe czy pokażemy WOjtkowi śnieg :P
Ściskamy Was mocno!
Czyże
14.04.2020
Hej Iwo,
właśnie przypadkiem usunęłam wszystkie maile czekające na edycję i wysłanie - wśród nich - już w trakcie usuwania - zobaczyłam Twoje nazwisko. I teraz nie wiem, czy nie było tak, że zamiast wysłać Ci na odpowiedź na Twojego maila, przesunęłam tę moją odpowiedź do "roboczych", a dziś właśnie go usunęłam. Mam pousuwane również "wysłane" więc nie mo-gę tego sprawdzić ;p
Więc wybacz, jeśli z mojej strony nie było odpowiedzi na któryś z Twoich ostatnich maili...
Jak żyjecie?
Jak pracujecie?
My - szczęście w tej sytuacji - opiekujemy się mieszkaniem sąsiadki i uzgodniliśmy z nią, że tam przenosimy nasz komputer. Tam więc Michał ma swoje sesje terapeutyczne online, a ja pracuję nad projektami i zaliczeniami (w ciszy!!!). Czujemy się uprzywilejowani, bo nasze warunki pracy właściwie poprawiły się. Wokół niestety odwrotnie...
Ida i Teo korzystają z telefonów i na zoomie mają lekcje (Ida codziennie po 1, Teo 2 w tygodniu). Jest męcząco, serce (i nogi) wyrywają się na spacery, ale że nie jest b.ciepło (w tej chwili +1*C), to jakoś jeszcze dajemy radę...
uściski
Mo
17.04.2020
Hej Mo,
chyba dostałam odpowiedź na ostatniego maila, nie pamiętam jakiejś luki.
Fajnie, że tak Wam się udało z tym mieszkaniem, to duży luksus. To gromadzenie home schooling i home office oraz reszty zycia pod jednym dachem jest mało wykonalne. My w obecnej sytuacji straciliśmy i zyskaliśmy przywileje jednocześnie. Z jednej strony od końca lutego rodzice Wojtka są z nami na kilka miesięcy. Wynajęliśmy dla nich małe mieszkanko we wsi 2 km od naszego mieszkania. Dzieci mają tam wybieg, dostęp do placu zabaw, koników, owieczek, kur i złego koguta. Jest super, bo jak w Bullerby. Są tam też dzieci wlaścicieli tego gospodarstwa, więc nieuchronnie jest też z nimi kontakt, a raczej co-dzienna, szaleńcza zabawa. W sumie mamy się teraz jak na wakacjach na wsi. Ogólnie przy tej pogodzie i bez obowiązku chodzenia do pracy czy szkoły, trudno się nie cieszyć z pozytywów całej sytuacji. Nie czekam z niecierpliwością na jej koniec :). i też jest tak, że gdy muszę pracować, Wojtek zostawia dzieci u dziadków, a ja mam spokój. To prawdziwy luksus.
Z drugiej strony u nas, u mnie i u Wojtka, w pracy krucho. Mój ośrodek jest zamknięty od połowy marca, niewiadomo, kiedy zostanie otwarty tryb pracy seminaryjnej, a do tego czasu nie ma wpły-wów. Mój etat jest zredukowany do 25%, od maja zostanie mi już tylko 10% etatu. Szef szuka wszelkich możliwych sposobów na przetrwanie, łącznie z kampanią zbierania darowizn. Wojtek od kwietnia jest bezrobotny, decyzja z dnia na dzień. Tutaj wszystko bardzo szybko się zmienia i do-stosowuje do realiów. Ludzie uwielbiają oszczędzać, więc i tutaj nikt nie czeka na rozwój wydarzeń, lecz redukuje pensje, gdzie może.
Do szkoły Igor wróci prawdopodobnie pod koniec maja/na początku czerwca. Wakacje zaczynają się 16 lipca, więc wróci pewnie na ok. 4 tyg. Nie jest to zupełnie bez sensu.
Monia, jakich narzędzi używacie do pracy zdalnej, przez komputer? Ty i Michał? Bo może też mnie to czeka od lata i zbieram właśnie porady i doświadczenia, z czego i jak najlepiej korzystać.
Trzymajcie się w zdrowiu i oby udało Wam się od przyszłego tygodnia chodzić do lasu!
Usciski
Iwa
17.04.2020
hej :) dzięki za relację z BB! Trochę zazdroszczę tego Bullerbyn...
Właśnie mi uruchomiłaś silne wspomnienie: z dzieciństwa pamiętam, że takie sytuacje jak godzina policyjna (zostawanie gości u nas w domu na noc), remont mieszkania (totalny bajzel w domu, jakieś wąskie ścieżki wytyczone i my dzieciaki myszkujące w tym wszystkim i robiące bazy, schowki), ulewne deszcze, które zalały Chomiczówkę (i Polskę) do kostek-kolan (dzieci brodzące w tych brejach, do całkowitego umorusania), skakanie z 3 metro-wego snopu siana w stodole na siano poniżej i turlanie się, bez świadomości gdzie dół a gdzie góra, czyli takie chwile, gdzie coś większego decyduje o Twoim funkcjonowaniu na-gle w zmieniony sposób, gdzie przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie próba kontrolowania, to jakaś esencja życia...
dzięki! poszukam jeszcze więcej tego, bo to przyjemne myśli...
No i myślę sobie, że super, jak dzieci tego mogą doświadczyć. A dziadkowie chyba też za-dowoleni?
Korzystamy z zooma - do prywatnych spotkań (w tym uczestniczyliśmy w mszy na 250 użytkowników - ale trzeba było podwyższyć limit, bo normalnie jest do 100). Najczęściej po 40 minutach jest reset i trzeba od nowa zadzwonić do siebie, bo to wersja bezpłatna. W płatnej - czas jest limitless.
Michał terapię prowadzi przez Skype, albo zoom
Ja w pracy korzystam z Microsoft Teams, bo moja uczelnia wykupiła pakiet MS - tam też mamy pocztę itp. - średnio przejrzyste, ale jak poznasz funkcje, to jest ok. Porównywalne do zooma, czyli możesz rozmawiać w dużej grupie, nagrywać tę rozmowę, udostępniać swój pulpit, na którym masz np prezentację i ją ludziom robisz.
Jest tam też funkcja whiteboard - dzieci w szkole z tego korzystają na matmie - normalnie piszą myszką i rozwiązują tak zadania.
Możesz widzieć wszystkich uczestników na raz w małych okienkach, albo tylko jednego lub dwóch wybranych, można tam też czatować na boku ekranu. Często z tego korzystam np. na sem.dyplomowym mówię o jakiejś książce i od razu wklejam do niej link w tym czacie.
Przed tymi Teamsami materiały dla studentów wrzucałam na Google Classroom - bardzo przejrzyste narzędzie.
Totalnie nie zdał egzaminu messenger - fatalna jakość rozmów i video.
Ściskam Wam, życzę Wam dużo sił na czas tych pracowych rewolucji.
Mo
22.03.2021
hej Iwo,
jak słucham co u innych słychać po Covid, to mam wrażenie, ze u mnie bardzo lajtowo. Nie czuję żadnych konsekwencji, a węch (słaby), miałam już nadwątlony alergią od lat. Chło-paki też ok - czasem tylko Wojtek woła że coś mu śmierdzi. A nikomu innemu nic nie śmierdzi... kto wie, może coś u tam jeszcze zostało.
Skype - chętnie - dla mnie ok są okolice Świąt, bo tak na co dzień to jest jakaś masakra. REgularnie siedzę ostatnio do 12 - 1 w nocy. TYle w pracy się dzieje.Składamy wnioski, piszemy sylabusy, programy, efekty nauczania, wypisujemy budżety do grantów, a potem godzinami omawiamy strategie rozmów z urzędnikami z MEiN, którzy zarzucają nam że czegoś tam nie wykonaliśmy. I zauważ, że nie napisałam nic o własnych badaniach (na to mi nie starcza czasu :(
ale wyszła moja (z koleżanką) książka - chwalę Ci się, bo to pierwsze moje publikacyjne dzieło z okładką :)
dzięki za link, na pewno zerknę.
A jak Wy? coś wybraliście namiotowego na wakacje?
wyobraź sobie, że my mamy przesunięty ten Konstancin na cały lipiec. Będziemy zamknięci jak w więzieniu. Już sobie szykuję jako lekturę M. Foucaulta (Nadzorować i karać. Narodzi-ny więzienia) oraz Goffmana (Instytucje totalne. O pacjentach szpitali psychiatrycznych i mieszkańcach innych instytucji totalnych) ;p, ponieważ już nam zapowiedziano, że jak wejdziemy 29 czerwca, to nawet pół kroku przez bramę nie zrobimy. Nie wyobrażam tam sobie życia bez możliwości kupna w sklepie czegoś ZAMIAST tamtejszego jedzenia, wyj-scia na spacer po pięknym uzdrowisku. Ale Goffman mi pomoże to sobie wyobrazić ;//////
pozdrowienia!
Mo
Pomysły literackie Mo
w podwójnych drzwiach do sali koncertowej na okólniku jest najlepsza strefa do słuchania. Wolność od cudzych spojrzeń i ocen.
Własne pudełko, własna ciemność, własny dźwięk. Czasem nie jest przestrzenią prywatną...
Historia do sfilmowania -x.Włodek - od dezercji w URsusie do celi w stargardzie (gdzie ateistyczni więźniowie walczą o obrazek MBCz),
i konfesjonału ze spowiadającym się generałem
nasza, MM, historia intymna - jako pojednanie i sposób na wzajemne przyciąganie po 8 latach małżeństwa
NY, 10.09.2001 - zwiedzanie z Roiem Manhattanu, księgarnia Borders
powrót w ulewie przez Central PArk
wieczorna ulewa, błyszczące czernią ulice, studencka taksówka. Włoska stypendystka - biolożka, małżeństwo w podrózy do Toskanii, ona władcza, lepsza, dumna, on z Alzheimerem, czarny taksówkarz,ja
gromadzące się samoloty. z każdą chwilą bliżsi trasie tragicznego lotu
11.09.2001, 6 rano, wylot, pewność i obietnica składana Twin Towers...
historia Mimi i jej młodzieńczo-starczej miłości
Maggie i jej niebyły ciąg dalszy w Keswick - kawiarenka, butik, klub
koncertowe lato 1997 - oldmobilem po Szkocji
art naukowy o Środowisko społeczne jako czynnikach ryzyka krzywdzenia:
• Złe warunki materialne
• Złe warunki mieszkaniowe
• Brak dbałości o higienę (osobistą, otoczenia)
• Bezrobocie
• Praca dorywcza
• Przeludnienie
• Dyskryminacja
Książeczka dla rodziców małych dzieci, przedszkolaków - warsztaty mamy i taty "Rodzicielstwo bez przemocy"
jako wprowadzenie. Równolegle książeczka instruktaż dla pracowników przedszkola, by mówić wspólnym językiem.
Tomar, Portugalia, nocleg w hotelu przy rynku. Nieopodal rezydencja w rozległym parku, szykuje się wieczorne przedstawienie, z lampionami, pochodniami, fontannami, jerzykami przelatującymi nad głowami i koncertującymi ze śpiewakami
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)